Najnowsze wpisy


Można inaczej
Autor: jakubrak
Tagi: zmiana  
26 listopada 2016, 23:01

Kiedy pisałem ten tekst byłem bardzo zmotywowany do działania. Mam nadzieję, że cznajdziesz w nim nutkę insporacji dla twojego życia.

 

Cały dzień, pomimo, że robię to co lubię, sprowadza się do dwunastu godzin wędrówki w tą i z powrotem.

Po pracy jest lepiej. Spotykam się z dziewczyną (niemal) z moich snów. Nie jest ideałem, ale kto nim jest?

Potem wracam do domu z szerokim uśmiechem na twarzy, bo jak to wczoraj usłyszałem: "w pracy uśmiecham się, bo muszę, poza nią, uśmiecham się, ponieważ już mi tak zostało".

Kiedy dzisiaj wstałem z łóżka, zdałem sobie z czegoś sprawę.

Chce w życiu osiągnąć bardzo wiele, ale czy tak jest w rzeczywistości? Czy przypadkiem nie sabotuje tego co robię, tylko dlatego, że jestem leniem i gdzieś głęboko mam nadzieję, że wszystko pójdzie mi jak z płatka, bez włożenia w to wystarczającej ilości pracy?

Nie. Wiem, że tak nie jest, ale czy na pewno? Wiedzieć, a zdawać sobie sprawę to dwie różne rzeczy.

Wstając codziennie rano o godzinie szóstej trzydzieści, siadam sobie na skraju łóżka i myślę:

"Co ty tu robisz? Zaraz zrobisz kilka pompek, rozciągniesz się, pójdziesz po kawę i co dalej? Czy to do czegoś doprowadzi? Będziesz robił coś ambitnego? "

Po tych myślach następuje seria próby usprawiedliwień, że "inni bardziej marnują czas", że są osoby, które całe dnie spędzają przed komputerem, albo telewizorem i nie jestem taki najgorszy. Mam przecież ambicje i chce, a chcieć to móc, prawda? Prawda, ale to nie takie proste. Osoby, które spędzają tak czas, są osobami, które też chcą, też marzą o lepszym życiu, większej pensji, ale czy o to walczą?

Nie.

A czy ja walczę?

Przez pewien czas sądziłem, że tak. Codziennie rano wstawałem robiłem kubek kawy i pisałem.

Wielki Pan osiągnie w życiu to co sobie wymarzył.

Nie jest tak łatwo. Piszę od pięciu lat. Mam na swoim koncie kilka mniej udanych "powieści" i jedną całkiem dobrą. Cóż z tego? Dobra w tych czasach nie wystarcza. Powieść musi być genialna, żeby ktoś się nią zainteresował.

Dlaczego nie jest genialna?

Bo jestem leniem? Nie wiem, ale warto nad tym pomyśleć.

Nie potrafię sie zmusić, aby usiąść i zrobić coś porządnie, żeby choć raz, to co robię było tak naprawdę czymś z czego jestem dumny.

Mam, a raczej miałem wiele pomysłów na książki. Pisałem o wszystkim, ale czy przed całym procesem usiadłem i ułożyłem plan zdarzeń, tudzież wymyśliłem zakończenie, coś do czego bohater zmierza?

Udało mi sie to raz, ale czy coś to zmieniło?

Tak, bo jak mawiał Brian Tracy, Coach z dziedziny rozwoju osobistego i psychologii sukcesu: "Jeśli nie wiesz dokąd idziesz, możesz iść w dowolną stronę".

Dobrze jest mieć punkt zaczepienia. Nawet jeśli jest oddalony o wiele lat, ale sukcesywnie i nie przerwanie do niego zmierzamy, możemy się  nazwać szczęściarzami. Wiemy, że wówczas przynajmniej jedna rzecz wyszła nam poprawnie i nawet jeśli na krótki czas stracimy nas cel z oczu, mamy do czego wracać. Wiemy gdzie zmierzamy więc nie jesteśmy jak liść na wietrze i nie idziemy gdzie akurat powieje.

To jedna z moich wielkich porażek życiowych. Jestem jak On, ten liść. Dostosowuje się do zmian bardzo szybko, nawet jeśli nie chce, ale czy nie widzicie tu czegoś niepoprawnego co chcielibyście zmienić w swoim życiu? Ja bardzo wiele, bo w gruncie rzeczy to nie ja powinienem się zmieniać, lecz powinienem zmieniać okoliczności na takie, które ułatwią mi dotarcie do mojego celu.   

Bardzo idealistyczne podejście, ale czy proste do spełnienia?

Nie i nikt nie powiedział, że dojście do czegokolwiek jest łatwe. Wręcz to co jest warte osiągnięcia, leży na szczycie wielkiej góry usypanej z poświęcenia, przelanego potu, a niejednokrotnie nawet krwi.

Więc co mnie powstrzymuje?

JA SAM.

Ja jestem swoim największym wrogiem. Znów bardzo wyniosłe stwierdzenie, ale tak niestety bywa. To co nas blokuje, to my sami. Często rezygnujemy z czegoś zanim się tego podejmiemy.

Dlaczego? Proste. Boimy się, że jeśli nam nie wyjdzie, ktoś z nas będzie szydził, ewentualnie skończymy tu gdzie zaczęliśmy i wówczas ciężka, czasem wieloletnia prace pójdzie na marne, ale czy mimo wszystko nie warto?

A co ma powiedzieć Sakichi Toyoda, który w czasach kryzysu nie chcąc zwalniać pracowników, stanął na granicy bankructwa?

On, jak niewielu z współczesnych przedsiębiorców miał cel. Jego, było produkować dobre samochody, ale czy był gotów pozbawić wielu ludzi zarobków, żeby tylko ocalić firmę? Nie. Był ponad to. Wiedział, że tak czy inaczej odniesie sukces, bo miał cel. Nie dziwne więc, że w 2014 roku firma Toyota znalazła się na czternastym miejscu pod względem obrotów.

Jednakże strach przed porażką to nie jedyna przeszkoda.

Strach przed sukcesem jest równie zły. Ludzie mawiają: "Co, ja się boje odnieść sukces?".

Nie wielu o tym wie, ale tak jest. Boimy się go. Podświadomie zdajemy sobie sprawę z tego, że to co w przyszłości może nas uszczęśliwić, może nas również doprowadzić na skraj rozpaczy.

Musimy sobie odpowiedzieć na jedno bardzo ważne pytanie. Czy faktycznie go chcemy? Czy sukces jest nam do czegoś potrzebny?

Pewnie, że tak.

Jeśli będziemy ludźmi, którzy codziennie po pracy siadają przed komputerem lub telewizorem, mając nadzieję, że jutro będzie lepiej, mogę z całą pewnością powiedzieć, że jeśli nie jesteś filmowcem, który pracuje przed telewizorem lub kimś kto swoja ścieżkę kariery odnalazł przed komputerem, nie będzie. Nic nie dzieje się samo.

Pracowałem w wielu miejscach. Dosłownie przeszedłem większość ścieżek kariery dostępnej u mnie w mieście, ale czy kiedykolwiek wyszedłem poza schemat komputera i telewizora?

Nie. Byłem jak inni. Wracałem zmęczony i po prostu siadałem.

Moimi życiem rządziły nie pieniądze, a frustracja, że ich nie mam. Zdawałem sobie sprawę, że pracuje bardzo ciężko i moje zarobki w lepszych miesiącach sięgały trochę ponad najniższą krajową.

Kiedyś taka suma była dla mnie wielkimi pieniędzmi i starczała na proste życie. Kupić jedzenie, zapłacić rachunki, od wielkiego dzwonu pozwolić sobie na jakiś ciuch, ale czy to było życie? Czy byłem szczęśliwy?

Z całą pewnością, nie.

Pewnego dnia, właściwie nie pamiętam co mnie do tego popchnęło, zapisałem się do szkoły policealnej.

Pierwszy raz w życiu, naprawdę pierwszy, powiedziałem sobie, że "skoro już tu jesteś, będziesz chodził do szkoły i uczył się, żeby te pieniądze nie poszły na marne".

Tak też zrobiłem.

Jeździłem na wszystkie zajęcia, nie opuściłem nawet spotkania integracyjnego. Poznałem nowych ludzi i zobaczyłem, że życie nie musi się kończyć przed telewizorem czy komputerem (o ironio, poszedłem na informatykę).

Czy opłacało się?

Jeszcze jak. Nie dość, że poznałem wartościowych ludzi, zobaczyłem, że można żyć inaczej to nie marnowałem już czasu po pracy.

Korzyści jakie odniosłem wychylając się ze swojej "bezpiecznej" strefy, sprawiły, że zachciałem więcej.

Miałem wówczas pracę, której nie lubiłem i prócz tego, że nie lubiłem samej pracy, nie znosiłem swojego szefa, którego widywałem niemal każdego dnia.

Był jaki był i z biegiem lat nie jest dla mnie nikim więcej jak obcą osobą, ale nauczył mnie jednego. Pewność siebie nie jest niczym złym po warunkiem, że znasz umiar.

W tamtych latach byłem też bardzo dumnym młodym człowiekiem i nie chcąc się zwalniać, doprowadziłem do tego, że mnie zwolnili. Właściwie po raz pierwszy wypowiadam to na głos.

Nie miałem wówczas innej pracy, więc łapałem się czegokolwiek byle by przetrwać, jednak w głowie wciąż miałem tę myśl, która zdążyła zapuścić korzenie. 

"Można żyć inaczej".

Długo myślałem. Jak ugryźć temat, by wyrwać się z przeciętności? Nie brać tego co daje nam los, a samemu o to zawalczyć?

Odpowiedź okazała się dość oczywista, ale czy prosta? Wcale. Chodziło o to, aby zacząć robić w życiu to co się lubi i zarabiać na tym. Właśnie tak powstała idea książek w mojej głowie. Uwielbiam pisać i czytać, ale czy jakiś wydawca podziela mój entuzjazm? Nie koniecznie, ale nie widzę tu powodu do zmartwień. Wiem, że kiedyś ten dzień nastąpi.

Jak już wspomniałem sam, doprowadziłem do swojego zwolnienia, więc możecie zakładać, że skoro tak zrobiłem to dlaczego nie miałem nic innego. Otóż miałem, na oku. Przez jakiś czas jedynym wyjściem z mojego życiowego dołka było wyjechać za granicę i tam się dorobić. Pomysł był dość przyzwoity, ale życie postanowiło sobie ze mnie zażartować, raz jeszcze.

Zesłało na mnie chorobę, dzięki czemu bardzo schudłem i praktycznie mogłem schować się za kijem od miotły. Sprawa dość nieprzyjemna i nie polecam, nawet osobom, które uważają, że utrata dziesięciu kilo w niecały miesiąc, bez wysiłku fizycznego, jest tym czego szukają.

Znam wiele innych przyjemniejszych metod na zrzucenie wagi.

A więc, drugim moim pomysłem była praca w zawodzie który lubiłem. Przez wiele lat jednym z moich większych problemów, było wymyślenie co tak naprawdę lubię robić. Wiedziałem, że jeśli znajdę chociaż jedną taką rzecz i ktoś będzie chciał mi za to płacić, będę najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.

Problem jednak pozostawał. Rozesłałem CV na wiele wymarzonych przez siebie stanowisk i czekałem. Czekałem i wciąż nie było odpowiedzi. W końcu znudzony oczekiwaniem, zaniosłem CV osobiście. Muszę wspomnieć, że było to piąte CV które dostarczyłem do jednej z firm na której zależało mi najbardziej.

Poważnie. Piąte, więc skoro na cztery z nich nikt nie odpowiedział dlaczego miałby zrobić to i tym razem?

A co mi tam, pomyślałem sobie. Zaniosłem, położyłem na biurku i czekałem. Nareszcie kiedy już miałem się poddać i iść do firmy produkcyjnej gdzie (i o to się mogę założyć) do końca zniszczyli by moje marzenia, doczekałem się zaproszenia na rozmowę.

Byłem tak szczęśliwy, że nie było mowy o jakiejkolwiek wpadce. W dniu rozmowy poszedłem tam piętnaście minut wcześniej i byłem najbardziej wygadanym i czarującym człowiekiem na ziemi, a na pewno moja samoocena podskoczyła kiedy zostałem zatrudniony.

Podpisałem umowę wiedząc, że nie będzie łatwo. Nie mówię tu o samej pracy. Ona w tym wszystkim wydawała się najmniejszym problemem.

Największym natomiast okazało się moje doczesne życie. Kilka lat wcześniej miałem wadę wymowy i jąkałem się.

Dosłownie, każde wypowiadane przeze mnie słowo, wychodziło z bólem, bo wstydziłem się tego jak mówię.

Przez długie lata walczyłem sam ze sobą. Wewnętrzna walka jest podobno najtrudniejsza, więc cieszę się, że tę bitwę udało mi się wygrać i teraz jestem wygadany, a niektórzy twierdzą nawet, że mówię za dużo.

Dlaczego tylko bitwę? Bo wiem, że trzeba walczyć z sobą przez całe życie. Chociażby stwierdzenie, że jestem leniem. Zdaje sobie sprawę, że nim jestem i będę to zmieniał. Każdego dnia po troszeczkę by za jakiś czas móc sobie spojrzeć w oczy.

Jak do tego dojdę? W bólu, łzach i być może tracąc przy tym odrobinę krwi.

Właśnie ta pewność siebie, którą z trudem zdobyłem i wciąż będę o nią walczył, doprowadziła mnie do miejsca gdzie robię coś o co nigdy bym siebie nie podejrzewał. Pracował z ludźmi, doradzał im. To chyba niezły krok z małego wystraszonego chłopca do wciąż niewysokiego, ale za to wygadanego skurczybyka.

Mówi się, że ciężką pracą ludzie się bogacą. Ja uważam trochę inaczej. Od samej pracy bardzo rzadko. Możesz pracować nieprzerwanie przez minimum osiem godzin dziennie, przez większość swojego życia i nie mieć za wiele, ale możesz też prócz samej pracy, zainwestować w siebie. Nie mówię o inwestycji finansowej. Broń Boże żebym namawiał do kredytów, choć czasem jest to nie uniknione, mówię bardziej o inwestycji intelektualnej.

To czego sie nauczymy nikt nam nie zabierze. Co więcej jeśli będziemy umieli dość dużo żeby w jakiejś dziedzinie móc nazwać się fachowcem, będziemy czerpać z tej wiedzy profity do końca naszych dni, a na pewno nikt nie sprawi, że po czterdziestu latach pracy nagle obudzimy się bez niczego.

Poznałem wielu ludzi, którzy stracili pracę w skutek redukcji etatów, albo upadłości firmy. Sam jestem jednym nich.

Ale czy poddali się? Chciałbym powiedzieć, że nie, ale życie jest trochę inne. Niektórzy poszli pracować na takim samym lub podobnym stanowisku. Zdecydowana mniejszość poddała się i łapali cokolwiek, naprawdę niewiele z nich poszła o krok w przód i zaczęli lepiej żyć.

Czy tak powinno być w życiu, że po redukcji etatów zostajemy sami bez środków do życia? Na pewno nie, ale czy robimy coś z tym? Też nie.

Jakiś czas temu odnowiłem znajomość ze starą znajomą ze szkoły i dowiedziałem się, że pracuje w jednej z firm produkującej artykuły gospodarstwa domowego.

Opowiadała jak wcześniej, pracowała w bardzo podobnej branży i od wielu lat, nic w jej życiu się nie zmieniło.

Zapytałem co robi i czy to lubi. Jej odpowiedź wcale mnie nie zaskoczyła.

"Wiesz praca jak praca, każdy musi coś robić. Powiedzmy, że już się przyzwyczaiłam." W dalszej części rozmowy doszliśmy do tego jak jej zajęcie wpływa na nadgarstki i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, że jeśli czegoś z tym nie zrobi, skończy na zabiegach, a ogólnym rozrachunku na rencie.

Czy się tym przejęła?

Wcale. Coś tam przebąkiwała na temat ukończenia szkoły, ale kiedy chciałem poznać jakieś szczegóły mówiła: "Ale póki co przydała by mi się dodatkowa praca na weekendy"

-Nie rozumiem. Chcesz skończyć szkołę, ale i pracować na dwa etaty?

-No chciałabym wyjechać na wakacje.

-Dobrze, ale czy nie znaczy to, że ukończenie szkoły przesunie się na za rok?

-Może i tak. Nie wiem.

-A co ze zmianą pracy?

-Jak skończę szkołę, coś pomyślę.

-Czyli jeden rok przerwy, plus dwa na szkołę, oczywiście pod warunkiem, że w trakcie coś nie wyskoczy. Czyli chcesz tam pracować jeszcze minimum trzy lata?

-Gdzieś trzeba. 

Ludzie, są wyjątkowi. Narzekają na brak pieniędzy i czasu, ale czy zdają sobie sprawę, że niszcząc zdrowie w ogólnym bilansie zawsze wychodzi na minus?

Doczesne pieniądze, nie są w stanie oddać tego co stracimy, czyli zdrowia.

Lądujemy na zwolnieniu lekarskim i wydajemy pieniądze, żeby wrócić do formy, ale co jeśli jest już za późno?

Właśnie. Tu trzeba postawić sobie jedno z najtrudniejszych pytań: Czy warto?

Wiele osób uważa, że tak. Zupełnie jak moja koleżanka.

Niestety nie jest to prawda. To co daje nam szczęście docześnie, czyli pieniądze, za dziesięć, czy piętnaście lat będzie tylko bolesnym wspomnieniem, przeplatanym z wypowiadanym tekstem: "A mogłem coś zrobić ze swoim życiem".

Nie jest tak, że praca, a zwłaszcza ta ciężka jest zła. To ona kształtuje nasz charakter i pokazuje kim naprawdę jesteśmy. Powinniśmy jedynie rozważyć swoje możliwości. Czy faktycznie zawsze tak musi być?

Jest wiele książek, audiobooków, prawiących morały jak odnieść sukces. Prawda jest dużo bardziej bolesna, bo nie ma jednego magicznego sposobu.   

To, że Steve Jobs odniósł sukces zaczynając pracować w garażu własnych rodziców, wcale nie oznacza, że każdy tak musi zaczynać, bo tak naprawdę nie to sprawiło, że odniósł sukces.

On włożył w coś wystarczająco dużo wysiłku, by zrealizować postawione sobie cele.

My też tak powinniśmy, ale czy to robimy?

Nie. My jako zwykli ludzie wolimy zadowalać się czymś co mamy teraz. Żyć chwilą. Carpe Diem. Nie myślimy o przyszłości. 

Kiedyś usłyszałem stwierdzenie, które utkwiło mi w pamięci na bardzo długi czas. "Żyj jakby jutra nie miało być".

Czy faktycznie tak powinniśmy działać?

Być może ci, którzy chorują na przewlekłe choroby powinni rozważyć taką możliwość, ale co z nami? Przeciętnymi ludźmi. Czy my też tak powinniśmy myśleć?

Wiem po sobie, że nie. Szkoła pozwoliła mi na spełnienie swoich marzeń. Nawet jeśli to tylko papierek, to był inwestycją w samego siebie. Miałem go na rozmowie i mogłem się nim pochwalić. Czy zmienił postrzeganie mojego życia? Absolutnie nie, ale czy zmienił moje życie? Z cała pewnością tak. To inwestycja w siebie, wiara we własne siły pozwoliła mi pójść na przód.

Czy planuję na tym zaprzestać? A czy Steve Jobs przestał na Apple I?

Nie, po nim było jeszcze wiele innych komputerów i każdy z nich miał coś czego nie miał poprzedni. Przez wiele lat, metodą prób i błędów, wielki potentat informatyczny budował swoją twierdze i inwestował w nią nie tylko czas i pieniądze, ale przede wszystkim wiedzę i umiejętności. W momencie kiedy skończyła się jego wiedza, znalazła kogoś mądrzejszego, kto pomógł mu osiągnąć cel.

 A czy nam ktoś broni to zrobić?

Idąc do szkoły, korzystamy z wiedzy i doświadczenia dużo mądrzejszych i wykwalifikowanych ludzi, ale czy to od nich zależy czy odniesiemy sukces? Nie. Oni dają nam wiedzę i za razem możliwości. To od nas zależy czy chcemy coś osiągnąć czy tkwić w miejscu.

Ja nie chce.

A wy?